Yapa, Yapa i po Yapie...

Byłem, widziałem, fajnie było. Jakkolwiek ciężko mi znaleźć wiele rzeczy, które mogłyby "rzucić na kolana", generalnie poziom tegorocznej "Yapy" był co najmniej przyzwoity.

Dała się zauważyć duża różnorodność wykonywanych utworów. Zapewne minęły już bezpowrotnie czasy, kiedy dominowały piosenki grane przez solistów przy jednej często nienastrojonej gitarze ewentualnie przy akompaniamencie fletu czy też nieskomplikowanych skrzypiec. Obecnie na "Yapie" można usłyszeć piosenkę z pogranicza aktorskiej, rocka, może jazzu, a także folk, szanty i... "Bieszczadzki rap". Trudno już chyba określać ten festiwal jako przegląd piosenki turystycznej. Wydaje się, że gdyby trzymać sie sztywno tej formuły, na "Yapie" wystapiło by może 5, a może nawet 10 zespołów, a nie 45 jak to miało miejsce. Dość wyraźnie podniósł się poziom techniczny wykonywanych piosenek.

Można powiedzieć, że w tym roku jury nagrodziło wykonawców, którzy podobali się publiczności, a nie zawsze tak bywało (pamiętacie "Arkadię" rok temu?). W werdykcie pojawiło się nawet sformułowanie "za czadowośc" - to coś nowego :-) Najwyżej wyróżnione "INCOGNITO" musiało wielokrotnie bisować, inny zdobywca I miejsca, zespół "FORTE" był faworytem zarówno moim jak i wielu moich znajomych. Na dobrym poziomie stało także prowadzenie koncertów, ale nie ma się co dziwić - zapewnili to tacy specjaliści jak Piotr Bałtroczyk, Grzegorz Halama i Marcin Pyda. Bardzo sympatycznie zachowywała się w tym roku publiczność, może dlatego, że wykonawcy raczej nie męczyli widowni rozwlekłymi smętnymi piosenkami. Z ciekawostek: w tym roku pojawiła się u jednego z widzów nowa "przeszkadzajka": autoalarm!

Kto miał dość twardych ławek na widowni mógł odwiedzić jedną z imprez towarzyszących "Yapie", z których można wymienić te największe "publiczne". W klubie "HILUŚ" jak zwykle był tłok - wykonawcy i normalni ludzie siedzieli lub leżeli gdzie się dało i razem, popijając piwo, ryczeli przy gitarze znane przeboje turystyczno-żeglarskie. Basista "EKT-Gdynia" tak sobie upodobał to miejsce, że spóźnił się na początek występu własnego zespołu. Także w "CAFE LURA" trwała wspaniała zabawa - tam gospodarzem wieczoru był znany łódzki zespół "Zakaz Wyprzedzania".

Występy zaproszonych gości również należy zaliczyć do udanych. Nieźle wypadło SDM, jak zwykle porwał salę obdarzony końskim zdrowiem "EKT". Robert Kasprzycki naturalnie musiał bisować ze swoim "Niebem do wynajęcia". Widownia bawiła się świetnie przy muzyce otoczonej jak zwykle stadkiem potomstwa tuszyńskiej grupy "Nijak". Słabą kondycję na nocnym koncercie miała tylko publiczność - około 3 nad ranem nawet znane żywe przeboje z trudem odrywały ją od ławek.

Nie ma jednak róży bez kolców. Dał się zauważyć pewien bałagan organizacyjny, odczuwalny raczej przez wykonawców i samych organizatorów. Stosy papierów do podpisania z "umowami o przeniesieniu praw do artystycznych wykonań utworów" na czele - cóż, rzecz konieczna, z tym że nierzadko zespoły podpisywały je kilkakrotnie z powodu jakichś przeoczeń. Nie ma co narzekać na opóźnione koncerty i nie zawsze najlepsze nagłośnienie - to już chyba nieodłączny atrybut "Yapy". Ubożejące z roku na rok świadczenia dla wykonawców to zapewne wymóg gospodarki rynkowej ;-)

Mimo tych drobnych w sumie niedogodności, warto było przyjść na "Yapę". Każdy chyba mógł znaleźć dla siebie coś ciekawego. Miło zobaczyć, że rok w rok znajduje się spora grupa osób, która potrafi sie razem fantastycznie bawić przy muzyce zdecydowanie ambitniejszej od zalewającego rynek "DP". Szkoda może, że nie można powiedzieć, że "Yapą" żyła cała Łódź - raczej była to oaza piosenki studenckiej, ale jakże warta odwiedzenia.


Marcin Wilk 19 III 96